niedziela

"Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie"


Rok 1939. STARA HUTA
         Z pewnością wszyscy widzieli wiele miejsc pamięci poświęconych poległym bohatersko żołnierzom i partyzantom, broniącym zaciekle każdego kawałka ojczystej ziemi. Prawie 80 lat wspomnień, poszukiwań bliskich, zaginionych bez wieści. Tysiące takich miejsc jak to świadczą o tragicznych latach II Wojny Światowej. Człowiek zatrzymujący się tutaj, zada na pewno pytanie: Dlaczego człowiek zabija drugiego człowieka? Czy dzisiej jesteśmy w stanie odpowiedzieć na tak postawione pytanie? Mordy ludności cywilnej należą do najokrutniejszych i niezrozumiałych. Ludzie przez lata milczeli, bo nie chcieli rozdrapywać wspomnień. Jaka była tamta Stara Huta?

Wieś położona w dolince wśród najwyższych szczytów roztoczańskich górki. Szeroki piaszczysty gościniec, rozorany kołami drabiniastych wozów. Zbocza gór posiekane polami, wąwozami i rozległymi połaciami lasów. Gęsto ustawione drewniane chałupy, połączone z oborą, jakaś niewielka stodoła. Taka była Stara Huta w 39 roku. Trudne czasy, bardzo  grzęski, piaszczysty teren … i to suche lato! Mało tego; WOJNA! Przecież ludzie pamiętają jeszcze czasy zaborów i Wielkiej Wojny (później nazwanej I Wojną Światową). Informacja o wybuchu wojny i trwających walkach, docierają do mieszkańców od żołnierzy, którzy wracali do domów po przegranych bitwach kampanii wrześniowej. Koniec końców – bitwa pod Krasnobrodem i rozbrojenie wojska polskiego wycofującego się za granicę do Rumuni.
         To był dopiero początek. Rozpoczyna się kolejny etap wojny. Tworzą się początkowo niewielkie odziały partyzanckie i lokalizują swoje placówki w trudno dostępnym terenie gdzie nie dosięgną ich zmasowane siły wroga a  ze szczytów można z łatwością obserwować obszerny teren. Tak to właśnie tutaj uformował się punkt wypadowy do działań dywersyjnych, skąd partyzanci mogą szybko i skutecznie krzyżować plany niemieckiego najeźdźcy. Wysadzają pociąg na linii kolejowej do Zwierzyńca.
 W odpowiedzi zostaje wysłany niemiecki oddział, celem wyłapania partyzantów. Dowódca tego oddziału czując zagrożenie nie decyduje się na poszukiwania partyzantów w lesie – wybiera łatwiejszy cel. Kieruje się do wsi  i zatrzymuje pierwszych napotkanych chłopów pod zarzutem pomocy partyzantom. Zostają oni wywiezieni i nikt więcej o nich nie słyszał. Podobno zostali rozstrzelani publicznie w Bliżowie jako przestroga  dla innych . Mieszkanka Bliżowa wspomina: „przywieźli partyzantów i ich rozstrzelali na środku wsi.”
 Od tamtej pory zgroza i przestrach: „Niemcy jadą” to często słyszany krzyk niewiast, dzieci i chłopów, którzy zabierając co mieli pod ręką i ruszali szukać schronienia w okolicznych lasach albo Senderskich Jamach. Te ostatnie nie zawsze były dobrym schronieniem o czym świadczą ostatnie odkrycia. Ludzie wiedzieli że grzebano tam żywcem, zasypując wejścia wybuchem granatu. GROZA  WOJNY  TRWA!
 Wszystkie próby wyłapania i zabicia partyzantów są nieskutecznie więc cierpi na tym  ludność cywilna, jest bowiem najłatwiejszym celem. Seria z karabinu maszynowego do uciekających chłopów kończy akcję niewielkich oddziałów okupanta, którzy pojawiali się tutaj niespodziewanie na zarekwirowanych wozach. Samochody były za głośne i nieskuteczne przy akcjach z zaskoczenia. Rannych dobijano i pozostawiano tam gdzie trafiły ich kule. Tymczasowe mogiły były znakiem pośpiechu, strachu i bezsilności zwykłych mieszkańców wsi.
   Masowe wysiedlenia  nie ominęły również Starej Huty. Zasiedlona ukraińska ludność szybko opuściła jednak zajęte domostwa pod osłoną nocy z obawy przed akcją odwetową ze strony polskich oddziałów zbrojnych. Nie było wyjścia chłopy szli do lasu.
 Opór partyzancki rośnie a wróg ponosi coraz większe straty w bardzo niewygodnym dla agresora terenie. Nie pomogła wybudowana przez Niemców wieża strażnicza na Senderskiej Górze. Pojawiają się zrzuty broni prowadzone przez samoloty alianckie na pobliskich górach. Lasy dają znakomitą ochronę a walki nabierają na sile.

         Znamy przebieg Powstania Zamojskiego, historię walk 1942 – 1943. Znamy historię: Róża, Zaboreczno, Lasowce. Zima 43 roku – LUTY.  Nawiązuje się walka zaskoczonego oddziału partyzanckiego w Lasowcach. Z broni hitlerowców giną również mieszkańcy tej wioski. Kilka dni po tych wydarzeniach, Niemcy kolejny raz mszczą się ludności cywilnej Starej Huty. W środku zimy wykonują sprecyzowany rozkaz spalenia wsi. Większa część budynków przestaje istnieć. Śmiech agresorów słyszany był przez dzieci i kobiety które odważyły się zostać  i bronić dobytku.

      To koniec tragicznej opowieści o mordzie na ludności cywilnej Starej Huty, przedstawiony w największym skrócie. Tego co wycierpieli przez lata okrutnej wojny – nie zapomnieli. Układali sobie życie od nowa odbudowując domostwa na spopielonych fundamentach. Tych co pamiętają jest niewielu. Nigdy nie opowiadają publicznie co przeżyli. Modlą się by lata okrócięstw nigdy nie powróciły. „Od powietrza, głodu, ognia i wojny, zachowaj nas Panie”.

         Kilka osób przez lata próbowało upamiętnić fakt tragicznej śmierci i bestialskich mordów mieszkańców Starej Huty. Niestety bez powodzenia. Dziś wszystkich  nazwisk już nie znamy, ale historię musimy ocalić od zapomnienia. Dzięki wytrwałości obecnego sołtysa Andrzeja Gancarz, popartych nieocenioną pomocą Burmistrza Krasnobrodu Kazimierza Misztal oraz Doradcy Burmistrza Janusza Oś udało się sfinalizować obelisk. Dzięki kronikarzowi Antoniemu Gancarz oraz woli i wytrwałości mieszkańców wsi Stara Huta zrzeszonych w stowarzyszeniu „Zielona Knieja” znamy i utrwalamy fakty historyczne które zostaną z nami na następne pokolenia.
 
   
Dzięki Fundacji Fundusz Lokalny Ziemi Biłgorajskiej udało się sfinansować większą część kosztów związanych z przygotowaniem placu i budową pomnika. Strażacy zadbają o miejsce pamięci – to honor i zaszczyt pełnić tutaj wartę. Nam niech zostanie POMNIK  i … PAMIĘĆ – OCALONA!

poniedziałek

DIABLA GÓRA

Jest to wzniesienie, ileś tam metrów nad poziomem morza, położone między Starą Hutą i Huciskiem. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różni od innych i nie jest nawet zaznaczona na mapie, bo nic szczególnego tam nie ma, co by można podziwiać. A jednak od kilku wieków ma swoją nazwę, choć próbowano ją zmienić, a jednak nowy pomysł nie przyjął się, bo nie pasowało do tego, co się wydarzyło w tym miejscu przed wiekami. Działo się to w czasach, kiedy organizowała się państwowość polska, a pierwszy władca, aby zaistnieć na arenie międzynarodowej musiał przyjąć chrzest i wprowadzić chrześcijaństwo do swego kraju. Ponieważ, w tym czasie na ziemiach, które weszły w skład państwa polskiego było bardzo małe zaludnienie, większość terenów porastała dziewicza puszcza, które należały do państwa, jako dobra królewskie zarządzane przez administratorów. Dopiero w późniejszych czasach za wybitne zasługi na polach bitew i w administracji państwowej król nadawał szlachectwa i majątki ziemskie.


W miarę postępu chrystianizacji, która następowała powoli, ale skutecznie, panowie polscy przyjmowali chrzest wraz ze swoimi dworami i poddanymi. Było to konieczne, bo inaczej groziła szubienica albo gilotyna. Gorzej było z wykonywaniem tego, co się przyjęło pod przymusem, a obrońcy starych praw skutecznie bronili się przed nowym, którego nie rozumieli. W większych skupiskach ludzkich, nową wiarę głosili księża w czarnych sukniach jak ich pospolicie nazywano, a reszta kraju należała do czarownic, a były dobre i złe. Jedne pomagały ludziom w codziennym życiu i były szanowane w społeczeństwie, w którym żyły, a inne robiły wszystko na złość. Od nich zależała, np. mleczność krów (dopiero później wymyślano pasze treściwe i choroby wymion).
W owym czasie na wierzchołku wymienionej góry znajdowała się osada leśna, gdzie wypalano węgiel drzewny i smolę, która w tym czasie była bardziej potrzebna w twierdzach i zamkach do obrony przed nieprzyjacielem. Mężczyźni zatrudnieni byli w przemyśle, a kobiety i dzieci pracowały w polu. Kolejny dzień zdawałoby się, że będzie podobny do innych. Słońce wzeszło, ale z samego rana starsi mieszkańcy przeczuwali coś niedobrego. Niebo było bezchmurne, a promienie były jakieś inne, tak jakby przedzierały się przez mgłę. Ptactwo leśne wydawało jakieś niezrozumiałe krzyki, zwierzyna leśna zachowywała się tak, jakby "miała zamiar opuścić jak najszybciej ten teren. W miarę zbliżania się pory obiadowej, powietrze zrobiło się takie nieznośne, że nie było czym oddychać, zrobiło się tak spokojnie, że nie poruszył się ani jeden liść na drzewach. Zanosiło się na coś groźnego. Mieszkańcy osady szybciej zeszli z pola, w smolarniach zostali tylko ci, którzy byli niezbędni do kierowania i pracy w ciągłości produkcji. Pozostali mieszkańcy szybciej jak zwykle kończyli pracę z obawy, co mogło się wydarzyć. I stało się. Słońce chyliło się ku zachodowi, na zachodzie można było zaobserwować wychodzące niewielkie chmury, w miarę upływu czasu było ich więcej, słychać było pomruki cichych grzmotów. Nagle zapanowała taka ciemność, że na wyciągnięcie ręki nic nie było widać. Błyskawice prawie bez przerwy rozświetlały wzgórze, pioruny strzelały jeden koło drugiego. Wichura łamała drzewa jak zapałki. Woda lala się z góry, wyglądało na to jakby wzgórze było morzem i trzeba było go opróżnić. Nagle zawirował wiatr niedaleko drogi, wielowiekowe drzewo wyrwane zostało z korzeniami i odrzucane na kilkaset metrów. (Powstał w tym miejscu ogromny dół, nikt w tym czasie nie sprawdzał, co z tego wynikło, bo nie było możliwości). Mieszkańcy osady pouciekali z domów, bo najpierw trzeszczały ściany, a później wszystko zostało zrównane z ziemią. Podobny los spotkał smolarnie, przez jedną noc nad tą góra było piekło na ziemi. Szczęściem było to, że z mieszkańców nikt nie zginął. Przemoknięci i przestraszeni doczekali następnego dnia. Po wschodzie słońca można było zobaczyć ogromne zniszczenia. Po byłej osadzie nie było ani śladu. Natomiast w miejscu, gdzie wyrwane zostało drzewo z korzeniami, z te­go dołu wypłynęło obfite źródło z krysta­liczną wodą. A naokoło źródła kilkaset me­trów las był wyłamany, że nie pozostało ani jedno drzewo. Były dwie możliwości: wy­nieść się z tego miejsca i zaprzestać produk­cji, albo zaczynać od nowa. Zwyciężyło to drugie. Przemawiało za tym obfite źródło, obok uczęszczany trakt handlowy i gotowy plac pod budowę zakładów przemysłowych. Nikt nie przypuszczał, że ta piekielna noc zapoczątkuje dalsze dzieje tego miejsca. I tak się stało. W miarę upływu lat budowa fortyfikacji w miastach i zamków obronnych potrzebowała smoły w celach obronnych. Smolarnie miały coraz to nowe zamówienia i nigdy tego nie było za dużo. Bardzo często zdarzało się. że kupcy jadący z dalekich stron znanym traktem, pomimo, że mieli uzbrojoną drużynę dla bezpieczeństwa, jeże­li dzień miał się ku zachodowi, woleli za­trzymać się w osadzie, niż ryzykować dalszą jazdę przez las. Stawiano wozy z towarem na placu, rozpalano ognisko, służba przy­rządzała wieczerzę z zapasów, w które zaopatrywali się na podróż lub korzystali z go­ścinności osadników. Do późnych godzin nocnych rozmawiano o czasach przeszłych i współczesnych.
 
Po sutej wieczerzy zakrapianej mocnymi trunkami pora była kłaść się na odpoczynek. Wyznaczano straże do pilnowania taboru, a że czasy były niepewne, bo nowa wiara jeszcze była niepewna i niewiadome było czy to, w co wcześniej wierzyli już ustąpiło na zawsze woleli być w zgodzie ze wszyst­kimi. Po odmówieniu wieczornych pacierzy wystawiano duży dzban najprzedniejszego miodu, z dala od obozu dla tych, którzy mu­szą ustąpić nowemu porządkowi. Oczywi­ście rano dzbany były puste, tylko wartow­ników przez dłuższą część dnia nie opusz­czał dobry humor, ale na to nikt nie zwracał uwagi. Przy następnym postoju dzielni war­townicy chętnie zgłaszali się na nocną służ­bę. Zdarzało się też, że tym traktem szli wę­drowni mnisi w zakurzonych habitach. Mó­wili, że wracają z Ziemi Świętej i niosą en­cenne relikwie, między innymi, kopyta osiołka, na którym Zbawiciel wjechał do Jerozolimy w Wielki Czwartek, a każde z nich uchroni potencjalnego nabywcę od iluś tam lat od ognia piekielnego. Tak umieli przemawiać, że trudno było im nie uwierzyć. Każde ko­pytko miało inną cenę, w zależności czy le­we, czy prawe.
 Skruszeni smolarze znając temperaturę smoły, którą przez całe życie produkowali, aby się po śmierci w niej nie smażyć wyciągali ostatnią monetę, aby osiągnąć zbawienie. Zamożniejsi za jedno kopyto dawali ładnego konia. Zdarzało się, że taki naciągacz zatrzymywał się w piątek, w dzień bezmięsny, kiedy spożywanie mięsa zakazane było pod groźbą ognia piekielnego i ku zdziwieniu obecnych tego zakazu nie stosowali. Kiedy grzecznie zwrócono im uwagę, ci z kolei gniewali się i dali do zrozumienia wszystkim, że oni muszą to robić, że po zjedzeniu mięsa i popiciu mocnym trunkiem mają we śnie jakieś cudowne widzenia.

Po udanym handlu i wygodnym odpoczynku wyjeżdżali z osady na pięknych koniach i z pełną sakiewką monet. Zastanawiali się skąd nabyć taki cenny towar, aby uszczęśliwić następną osadę. W miarę upływu czasu zaludnienie kraju zwiększało się, a dobra królewskie w większości zostały rozdzielone. Tam, gdzie ziemia nadawała się pod uprawę, karczowano lasy, powstawały nowe osiedla, oczywiście, to co żyło na tej ziemi: ludzie, zwierzęta i wszelka roślinność były własnością właściciela tej posiadłości. Poddani nie mieli nazwisk, tytułowani byli z racji wykonywanej przez nich pracy. Kowal, Kołodziej, Szewc itp. Na chrzcie św. dawano imiona paniczowi: Stanisław albo Jan, poddanemu to samo, ale później zwracano się: pan Stanisław albo pan Jan, a do poddanych: Stach i Jasiek.
 
Zdarzało się, że pan Stanisław wysłał Stacha z jakimś poleceniem w daleką po­dróż, oczywiście, że piechotą, bo poddany był czymś ani kimś. Po załatwieniu sprawy Stach wracał do domu, a że ta droga była da­leka, bardzo powłóczył nogami. Już był nie­daleko do celu słońce już zaszło, noc była pochmurna, ciemno się zrobiło, że o krok nie było nic widać i nagle przedstawiło mu się, ze jest w nieznajomym miejscu i o dzi­wo słyszy muzykę, podchodzi bliżej i widzi że odbywa się jakiś bal i to dziwny. Orkiestra gra na ognistych instrumentach, kelnerzy w czarnych garniturach, wszyscy jednakowego wzrostu, nadzwyczaj uprzejmi. Trunki jakie oferowano są koloru czerwonego i nadzwyczaj mocne.
Nawet nie zdążył się rozejrzeć, już był razem z nimi. Jego codzienne ubranie zmieniło się w czarny garnitur, już nie czuł się Stachem tylko panem Stanisławem tak się świetnie bawił, że nie czuł, kiedy go sen zmorzył. Kiedy się obudził słońce było już wysoko a on siedział na powalonym drzewie o kilkadziesiąt metrów od swojego domu i nie Pan Stanisław tylko poddany Stach. I od tej chwili, uznano, że ta góra ma moc diabelską. Od tamtego czasu minęło dwieście może trzysta lat. Tamto co minęło uznano za bajki lub legendę, nikt się rym nie przejmował. Minęły lata zaborów, dwie wojny światowe, czwarty rozbiór Polski uznany za „przyjaźń polsko-radziecką", czasy względnego spokoju, poprawa życia mieszkańców wsi. I nagle, przy tym właśnie trakcie zwanym gościńcem, w miejscu między budynkami, niedaleko tego źródła, na drzewie przydrożnym, jakaś niewidzialna ręka zawiesiła małą kapliczkę z obrazkiem Matki Boskiej. Minęło już wiele Jat i nikt się do tego nie przyznał, pozostanie to tajemnicą. Od wielu lat zachodziła konieczna potrzeba wybudowania kaplicy na południowej części parafii Bondyrz. Napotykano na same trudności, brak odpowiedniej działki, niemożność uzyskania pozwolenia na budowę, a później zmiana proboszcza. Kiedy nastąpiła (ustrojowa) odwilż można było budować kościoły. Następny proboszcz skorzystał z tej okazji. Wynikł problem z doborem działki. Parafianie proponowali gdzie indziej, na drugiej górze, działka mniej pracochłonna, po prostu ładniejsza. Nie trafiło to do przekonania proboszcza. Uparł się, że ma być w tym miejscu, gdzie znajdowała się kapliczka z obrazkiem. Niestety proboszcz, który rozpoczął budował został przeniesiony do Tomaszowa. Następny, który kontynuował i zakończył budowę, zmienił patronkę kościoła z Marii Magdaleny na Matkę Boską Nieustającej Pomocy. I tu trzeba sobie zadać trudne pytanie, czy to, co jest tu napisane jest oparte na legendzie, ale jak mówi stare przysłowie, w każdej bajce coś tam z prawdy jest. Choćby sama nazwa tego wzgórza, że to nie dzisiaj, ani sto lat temu nie powstało, tylko o wiele wcześniej.

Czyżby miało powstać nowe sanktuarium, bo w Krasnobrodzie też na początku obrazek wieszano na drzewie. Później budowano drewnianą kapliczkę, następnie drewniany kościół, aż pojawili się bogaci sponsorzy. Dzięki nim marny taki piękny murowany kościół. Ktoś może powiedzieć, że kiedyś były inne czasy. Czasy są zawsze podobne. Pory roku jednakowo się zmieniają, po zimie następuje wiosna itd. A prawdziwy cud przydałby się w tym czasie.
 
Antoni Gancarz
Gazeta Krasnobrodzka 18.10.2000r.

Zdjęcia są współczesne i w niczym nie przedstawiają sytuacji związanej z napisaną opowieścią, ale zastanawiają dzieje mieszkańców tej góry, podobne na planie stuleci. Nikt tutaj nie mógł zamieszkać na dłużej, a nieliczni śmiałkowie nieświadomi mrocznych dziejów i złowieszczej nazwy, po dekadzie lub kilku dekadach pozostawiają opuszczone domostwa. Wydawało się, że budowa kościoła na malowniczym wzgórzu zmieni sytuację - nic podobnego! Nawet przyjezdni nabywcy opustoszałych posesji mieszkają tutaj tylko przez kilka dni w roku. 

Współczesna historia tej części osady jest bardzo poplątana a wszystkie próby złagodzenia demonicznej nazwy nie przynoszą efektu. Nazwa "Diabla Góra" raczej nie zachęca do planowania osadnictwa, więc coś próbowano z tym zrobić. Grunty po obydwu stronach drogi łączącej Hucisko i Starą Hutę należały do mieszkańców sąsiedniej wsi o łagodnej nazwie "Potok". Przed laty płynęła tam mała ale bardzo bystra rzeczka, która miała ujście w niedalekiej rzece Szum, ta wpływa do rzeki Tanew, a ta z kolei do Sanu, który stanowi prawobrzeżny dopływ Wisły. Być może bystry potok był początkiem większej rzeki, niestety suche lata pozostawiły moczarę w środkowej części wsi a rzekę  Szum zasila krótszy dopływ zwany przez miejscowych Świerz (Świrz). Wracając jednak do pola: za górą, pod górą, przy trakcie - tak nazywali to miejsce mieszkańcy, unikając prawdziwej, a zarazem przerażającej nazwy - miejsce to przez stulecia nie zamieszkałe, zaczęło na początku XX wieku nabierać niespotykanego rozkwitu. Zapomniano, a może zbagatelizowano starą nazwę. Bardzo przyjazne miejsce na osiedlenie tj. szeroki gościniec, blisko położona bardzo silna studnia (aktualnie staw Pana Puźniaka), południowy stok góry wydawały się idealnym miejscem na nowe siedliska dla rodzin przy podziale majątków. Urzędnicy wydając zgodę na osadnictwo zastanawiali się nad zameldowaniem tamtejszych mieszkańców. Mogli zostawić nowych mieszkańców przy starej miejscowości Potok, ale ta zlokalizowana była zupełnie w innym miejscu, mogli również nazwać osadę zupełnie inaczej, ale nazwa góry nie była brana poważnie pod uwagę. Pozostało dopisanie mieszkańców do sąsiednich miejscowości: Starej Huty lub Huciska. Ta druga w tym czasie miała na swoim terenie siedzibę urzędu gminy i ta sytuacja zdecydowała że nowi mieszkańcy Diablej Góry zostali meldowani w Hucisku. Niebawem dwie miejscowości się połączyły i wszyscy (prawie wszyscy) zapomnieli o mrocznych opowieściach. Niedługo (biorąc pod uwagę dzieje państwowości polskiej) trwał rozkwit tych ziem i historia znowu zatoczyła koło. W czasie kiedy stare wsie dalej przeżywały rozkwit, ta część Huciska zaczęła się wyludniać. Starsi mieszkańcy po prostu umarli, a młodsi nie mieli ochoty tutaj pozostać - dlaczego? Nie wiem, ale wiem na pewno, że ma to związek z prastarą opowieścią (mniej lub bardziej prawdziwą) przypomnianą współczesnym przez miejscowego gawędziarza, który dołożył nutkę fantazji.
 

Z pozdrowieniami dla Proboszcza ks. Pawła Słonopasa, który w tych dniach opuszcza Parafię Bondyrz i kościół w Hucisku po 25 latach posługi - przeniesiony decyzją Ordynariusza Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej do pracy w innej parafii.

Antoni Gancarz 
Stara Huta, dn. 16 sierpnia 2016r.







niedziela

PIONIERZY NA PROWINCJI. Straż Pożarna w Senderkach


Lata międzywojenne zapisały się w historii naszego kraju jako czas wielkich przemian: wyzwolenie Polski z zaborów, formowanie rządu z różnych ugrupowań, śmierć Prezydenta Narutowicza, zamach stanu Józefa Piłsudskiego, fale wielkich strajków, które przeszły przez cały kraj, bitwa Warszawska - tzw. "cud nad Wisłą". Najspokojniej było na prowincji. Mała wieś Senderki liczyła wówczas dwadzieścia gospodarstw - połowa gospodarzy w dokumentach  miała zapisane nazwisko Senderek*. Bardzo byli dumni z  powodu tego, że przed laty ich przodek a zarazem patriota i bohater,  posiadał tytuł  szlachecki oraz kilka dymów (zagród). Powód, dla którego osiedlił się na tej ziemi stał się legendą zatartą przez czas. Jan Synderek brał aktywny udział w insurekcji Kościuszkowskiej, zginął  na podkarpaciu jako dowódca oddziału powstańczego a z nim tytuły zaszczyty i .... .

Po odzyskaniu niepodległości znaleźli się ludzie, którzy chcieli odbudować dobre imię właściciela wsi z XVIII wieku - poprzez służbę społeczeństwu,  a byli nimi bracia Piotr i Leon Senderek. Pierwszy - absolwent seminarium duchownego w Lublinie (nie był księdzem) - pracował jako Nadgajowy w lasach Ordynacji Zamojskiej. On założył tutaj Koło Młodzieży Wiejskiej i był pierwszym przewodniczącym tej organizacji. Na wniosek koła młodzieży w 1928 roku została założona straż pożarna - druga po OSP w Krasnobrodzie (1925). OSP w Senderkach - pierwszym Naczelnikiem został Leon Senderek - absolwent szkoły rzemieślniczej we Lwowie. Z organizacji zabaw i różnych przedstawień zakupiono podstawowy sprzęt gaśniczy, umundurowanie, hełmy i toporki, ale niestety brakowało magazynu, a wymieniony sprzęt przechowywany był nieprzystosowanych do tego zagrodach chłopskich. Na szczęście w owym czasie nadawano chłopom lasy i pastwiska, tzw. serwituty. Naczelnik OSP w Senderkach zwrócił się z prośbą do Hrabiego Kazimierza Fudakowskiego z Krasnobrodu, ponieważ to z jego posiadłości wydzielano ziemię, aby podarował nieodpłatnie kawałek ziemi dla straży w Senderkach. Hrabia przekazał miejsce w najbardziej odpowiednim miejscu, tzn. na środku wsi przy gościńcu, celem prowadzenia tutaj ćwiczeń strażackich. Kilkadziesiąt metrów dalej od wymienionej działki, stał budynek leśniczówki zamieszkany przez pracowników leśnych. Z powodu przekazania lasów chłopom, ten budynek okazał się niepotrzebny dla administracji leśnej. Właściciel dóbr widząc pożytek z prężnej organizacji, przekazał nieodpłatnie leśniczówkę dla potrzeb strażaków. Dzięki temu OSP w Senderkach stała się właścicielem jeden morg ziemi niezabudowanej i budynku stojącego na gościńcu wiejskim. Na posiadanej działce w samym środku wsi strażacy, w czynie społecznym wybudowali  drewniany garaż i tam umieścili sprzęt pożarniczy. Leśniczówka po niewielkim remoncie została nazwana Domem Ludowym. Przetrwał on do 1950 roku, kiedy spłonęło połowę wsi.

Po wielkim pożarze działalność OSP osłabła, sprzęt odebrano na rzecz nowopowstałej OSP w Hucisku a garaż został rozebrany. Po kilku latach OSP w Senderkach wznowiła działalność. W czynie społecznym wybudowano nowy garaż, zgromadzono podstawowy sprzęt i zakupiono umundurowanie, ale zapał strażaków nie trwał zbyt długo. Pomimo zmiany zarządu, straż chyliła się ku upadkowi i z konieczności podjęto decyzję o przyłączeniu OSP w Senderkach do sąsiedniej OSP w Starej Hucie. 15 grudnia 1979 roku w nowo wybudowanej remizie w Starej Hucie, odbyło się Walne Zebranie Ochotniczej Straży Pożarnej w Starej Hucie (powstała w 1968 roku), pod przewodnictwem Komendanta Wojewódzkiego pułkownika Mieczysława Skiby. Na wniosek Naczelnika OSP w Senderkach Stanisława Ciska, jednogłośnie podjęto uchwałę o przyłączeniu OSP w Senderkach do OSP w Starej Hucie. Garaż i sprzęt strażacki pozostał w Senderkach.
Spróbujemy rozpoznać postacie na zdjęciach. W miarę możliwości pojawi się opis do prezentowanych, przedwojennych zdjęć. Jeżeli znaliście kogokolwiek - PISZCIE w KOMENTARZU.
 
* W dokumentach często spotykamy się  z brzmieniem nazwiska Synderek,.


wtorek

STARA HUTA w Boże Narodzenie 2015 roku.



Ostatnie zimy są cieplejsze ale ta przypomina przedwiośnie. Nie narzekamy, nie narzekamy - śnieżna zima jest piękna, ale bardzo uciążliwa dla podróżnych. Co wyróżnia (zimą) to, tak bardzo oddalone od miast miejsce? Zapach z komina! Palone drewno - najczęściej iglaste - jest aromatem w porównaniu do smrodu gęstej zabudowy miejskiej.

Taka pogoda w Boże Narodzenie to jak światełko z NIEBA na zapomniany zakątek Roztocza Środkowego. Długie cienie w samo południe to na pewno pora zimowa a pięknie jak na przedwiośniu.


Skąpana w zieleni lasów sosnowych wieś, jest atrakcyjna o każdej porze roku. Stara Huta zagęszcza zabudowę domów rekreacyjnych - budowanych (jak na razie) wyłącznie przez rodziny mieszkańców przyjeżdzające tu na wypoczynek.

Staw nie ma żadnych dopływów rzecznych a wyłącznie źródła podskórne, które wcześniej zasilały starą drewnianą studnię. Okazuje się jednak, że po rozkopaniu wody wystarczy na sporej wielkości zbiornik wodny.
Rok 1880 - Polska pod zaborami a Franciszek Berdzik funduje kapliczkę, która ustawiona na skrzyżowaniu dróg, ma oddawać podróżnych pod opiekę Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Pierwotnie wybudowana na solidnym młyńskim kamieniu, by w latach 70-tych ubiegłego wieku, mogła zostać przeniesiona na obecne miejsce - nieco dalej skrzyżowania. Odnowiona dzięki zebranej składce sąsiedzkiej, którą zorganizowali Anna i Zdzisław Lalik. To właśnie oni razem z najbliższą rodziną, podjęli się wykonania prac przy kapliczce. Serbskie i srebrne świerki przekazał sąsiad Antoni Gancarz.







Kamień młyński wysunięty z pod kapliczki w czasie budowy utwardzonej drogi.










KOLEJNE prezentacje będą dotyczyć wsi
STARA HUTA z bardzo atrakcyjną okolicą:
  • Kopalnie - SZTOLNIE w Sendekach
  • Roztoczański Park Narodowy
  • Wąwozy w rezerwacie DEBRY
  • Club & Restauracja w SZKOLE69
  • STARA SZKOŁA w Potoku Senderkach
  • Remiza - świetlica w Starej Hucie
  • Pomnik i uroczystości w Lasowcach
  • Punkty widokowe - GÓRY: Senderska, Diabla,
  • SZOPOWE - wyciąg narciarski
  • Krasnobród, Zwierzyniec, Szczebrzeszyn
  • ZAMOŚĆ - miasto idealne
  • i wiele, wiele innych








poniedziałek

Przystanek i zalew w Starej Hucie


 Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy zbudowano drogę utwardzoną od Malewszczyzny do Starej Huty, życie mieszkańców uległo znacznej poprawie. Łatwiej było odwieźć płody rolne do punktów skupu w Krasnobrodzie, jednocześnie droga ta ułatwiła dowóz materiałów budowlanych i środków do produkcji rolnej. Mieszkańcy wsi Stara Huta nie przestali zachwycać się tym, co już osiągnęli, zaczęli starać się o uruchomienie komunikacji autobusowej, bo do najbliższego przystanku, do Malewszczyzny, trzeba było iść cztery kilometry. Ówczesne władze na różnych szczeblach, przedłużyły trasę autobusu z Tomaszowa Lub. przez Krasnobród do Starej Huty, a w kilka lat później Zamość - Józefów przez Starą Hutę.

Zdawało się, że już do szczęścia nic nie potrzeba. A jednak ... Miejsce w którym zatrzymywał się autobus stał betonowy słup z rozkładem jazdy. Pasażerowie w dni mroźne i deszczowe marzli czekając na autobus. Przez kilkanaście lat starania mieszkańców wsi władze gminy odkładały (w nieskończoność). Przykro było patrzeć jak dzieci dojeżdżające do szkół w Kaczórkach i Krasnobrodzie marzły na szosie stojąc w śniegu i wodzie. A jednak kolejny Zarząd Miasta i Gminy w Krasnobrodzie dotrzymał słowa.

Pod koniec kadencji i na początku roku szkolnego (2002) wybudowano piękny przystanek w stylu góralskim usytuowany obok zabytkowej figury i kilkanaście metrów od skrzyżowania, który ładnie komponuje się z górzystym krajobrazem. Sprawdza się stare powiedzenie, trochę dobrej woli przedstawicieli władzy i wszyscy będziemy zadowoleni.


Następna sprawa, która dręczyła mieszkańców wsi Stara Huta od wielu lat, to brak naturalnego zbiornika wodnego. W miejscu gdzie była studnia, z której czerpali wodę mieszkańcy całej wsi i znacznej części Huciska po wybudowaniu wodociągu uległa dewastacji, powstało niebezpieczne bagno. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia Zarząd ochotniczej Straży Pożarnej w Starej Hucie podjął uchwałę, aby w tym miejscu utworzyć mini zalew. Ówczesny Zarząd Gminy Krasnobród poparł tą inicjatywę i podjął się partycypacji w kosztach przedsięwzięcia. Niestety stan wojenny, zmiana ustroju zubożył nasz kraj, co spowodowało, że to zadanie stało się niemożliwe do wykonania.

W późniejszym czasie kilkakrotnie podejmowano temat, ale zawsze brakowało pieniędzy. Aż wreszcie znalazł się odważny człowiek, który poczynił pewne działania w celu utworzenia zalewu. Jest nim pan Czesław Późniak, mieszkaniec wsi Stara Huta, który w swoim życiu lubi podejmować ryzykowne sprawy i zawsze mu to na dobre wychodzi, który kupił od wspólnoty wiejskiej ten kawałek bagna (25 arów). Nie zrażając się tym, jakie poniesie koszty, aby wykonać zamierzony cel i czy kiedykolwiek to się zwróci. Podczas sporządzania aktu notarialnego pan Późniak powiedział, że ten mini zalew będzie służył nie tylko do celów prywatnych, ale także do celów przeciwpożarowych.

Roboty zostały już rozpoczęte, tzn. wykopany jest rów odwadniający, aby można wejść z ciężkim sprzętem. Ku uciesze dzieci z całej wsi, płynie wartki strumień zimnej, źródlanej wody. Oby więcej było takich odważnych i przedsiębiorczych ludzi jak pan Czesław Późniak, to wówczas życie stało by się łatwiejsze.
Antoni Gancarz

Pomimo że artykuł napisany i opublikowany został kilkanaście lat temu, omawiane tematy są nadal aktualne a niektóre się nieco zmieniły: zimy trochę mniej dokuczliwe, ale deszczu i upalnej pogody przez wiele tygodni latem nie brakowało. Zalew - staw jest wykonany w takim zakresie na jaki pozwalały fundusze i wytrwałość wykonawcy - pełni on funkcję bardzo zasobnego w wodę zbiornika przeciwpożarowego. Autobusy komunikacji publicznej zostały zastąpione transportem prywatnym BUS. Dzieci w dalszym ciągu korzystają z przystanku w czasie oczekiwania na autobus szkolny. Mieszkańcy wnioskują do UM w Krasnobrodzie o wybudowanie kolejnego przystanku w drugim końcu wsi. I tutaj zacytuję z w/w tekstu: "... trochę dobrej woli przedstawicieli władzy i wszyscy będziemy zadowoleni". 

Notatka redakcyjna administratora bloga.

środa

STARA HUTA

 Stara Huta jest najstarszą miejscowością zachodniej strony Gminy Krasnobród. Pola i lasy tej wsi graniczą z Roztoczańskim Parkiem Narodowym. Nazwę swoją przyjęła od najstarszej huty szkła, która była na tym terenie. Jak głosi historia napisana i przekazywana z pokolenia na pokolenie, przez Starą Hutę prowadził trakt komunikacyjny ze wschodu do miasta powiatowego jakim był Szczebrzeszyn.
 
Przemysł hutniczy i produkcja wyrobów ze szkła powstał i rozwijał się z inicjatywy właściciela tej posiadłości, który miał swą siedzibę na wysokim wzgórzu, zwanym Świdową Górą w przysiółku Lasowce. Dwór był wybudowany przy drodze łączącej siedzibę właściciela z ośrodkiem przemysłowym. W miejscu tym rosły do niedawna potężne wiekowe lipy, a las położony kilkadziesiąt metrów od tego miejsca zwany jest "pańską niwą".
 
Bogate pokłady gruboziarnistego piasku, nadającego się do wytopu szkła i sąsiedztwo ogromnej puszczy, gdzie w tzw. maziarniach wypalano węgiel drzewny i obfite źródła, które wypływały z Wału Roztoczańskiego zwaną przez miejscową ludność Górą Senderską, skłaniało właściciela tych dóbr do założenia tu przemysłu hutniczego.  
 
Przekonywujące dowody, że przed wiekami ten przemysł rozwijał się w tej miejscowości, kryją się pod warstwą ziemi. Podczas kopania dołów pod piwnice lub na fundamenty pod budowę domów, wydobywa się żużel z pieców hutniczych i pobite lub nieudane wyroby ze szkła.
 
Gotowe wyroby, prymitywnym transportem dowożono do ważnego ośrodka administracyjnego jakim był w tym czasie Szczebrzeszyn.
 
Na wspomnianym trakcie, kilkaset metrów od ośrodka przemysłowego i dwadzieścia kilometrów od Szczebrzeszyna, trasa prowadzi przez piaszczyste wzgórze, zwane przez mieszkańców od niepamiętnych czasów Szczebrzeska Góra. Najtrudniejszy odcinek drogi nie bez powodu otrzymał nazwę, która przetrwała przez kilka wieków.
 
W owym czasie przemysł szklarski przynosił wielkie dochody, więc w późniejszym czasie kilkaset metrów na wschód od Starej Huty wybudowano większą i nowocześniejszą hutę, zwaną Hucisko. Kiedy nastąpił upadek tego przemysłu, nikt nie potrafi powiedzieć. Wiadomo skąd wzięły się nazwy miejscowości Stara Huta i Hucisko.
 
Antoni Gancarz
 

 Artykuł publikowany na łamach Gazety Krasnobrodzkiej w styczniu 2000r. Notka redakcyjna poniżej:


P.S.
Mamy nadzieję, że artykuł pana Antoniego Gancarza zachęci mieszkańców innych miejscowości naszej gminy do podzielenia się z Czytelnikami "Gazety Krasnobrodzkiej" ciekawostkami związanymi z ich miejscowością, a tym samym rozpocznie cykl artykułów mówiących o tych miejscowościach. Czekamy na materiały. Postaramy się opublikować je w kolejnych wydaniach "G.K".
Redakcja

KOPALNIE PEŁNE TAJEMNIC - SENDERKI na Roztoczu (gm. Krasnobród)



Na podstawie opowiadania naocznego świadka dokonano korekty wydarzeń historycznych. Wprowadzono zmianę dotyczącą faktów i daty spalenia wsi. Senderki spalone zostały w 1950 roku a nie jak wcześniej odnotowano w czasie II wojny światowej  - zapraszam do artykułu.

OGROMNE SKŁADY broni z czasów II Wojny Światowej, dobytek schowany przez miejscową ludność w tym skarby żydowskich właścicieli sztolni. Co jeszcze kryją JAMY?
Jeden z chodników sztolni w Senderkach. Podpora jest pozostałością z czasów gdy odrywano kamień od stropów - zapobiegało to niekontrolowanemu osunięciu pozostałych części stropów. Najczęściej jednak podpierano niezużytym i niepotrzebnym materiałem skalnym.
 
JAMY (tak nazywają to miejsce mieszkańcy okolicznych wsi). Nikt nie chce wzbudzać sensacji - prawdą jednak jest, że w czasie ostatniej wojny światowej miejscowa ludność znajdowała w nich schronienie. Część z nich stała się grobowcami , ponieważ hitlerowcy wrzucali do środka granaty, grzebiąc żywcem uciekinierów. Ponadto bezdyskusyjny dowód zostawił porucznik Konrad Czesław Bartoszewski ps. "Wir" - dowódca oddziału Armii Krajowej działającego na tym terenie.





Jedna z najlepiej utrzymanych sztolni zwana "żydowską". Wejście natomiast jest prawie niedostępne i bardzo płaskie poprzez ciągłe zamulanie liśćmi i piskiem z dna wąwozu. W głębszych pokładach nie było potrzeby zabezpieczania stropów, ponieważ kamień jest bardzo zwięzły a budowa sztolni łukowata.  Czy sztolnie są bezpieczne - to muszą ocenić eksperci.


 









 
Wspominał on, że w 1944r. na polach Florianki i Starej Huty organizowane były zrzuty alianckie, które niewykorzystane składowano w pobliskich sztolniach. Z obawy przed Sowietami ukryto w nich: wyposażenie wojskowe, broń i amunicję a wejścia do sztolni wysadzono i bardzo dokładnie zamaskowano. Poszukiwaczy zniechęcono pozornym faktem odnalezienia składowiska po wojnie, ale nikt nie zaprzeczy, że z ponad 50 SZTOLNI dostępnych jest zaledwie kilkanaście. Zacznijmy jednak od początku. Co sprawiło, że na Roztoczu powstały podziemne tunele o łącznej długości kilkunastu kilometrów?
 

Fragment mapy topograficznej z czasów Królestwa Polskiego z 1839r. Zaznaczony kamieniołom i piec wapiara



ROZTOCZAŃSKI KAMIEŃ MŁYŃSKI - tylko tutaj, tj. w okolicy wsi Senderki, zachował się izolowany płat utworów trzeciorzędowych. Pokłady wapieni piaszczystych i piaskowców, w których pierwotne lepiszcze węglanowe zostało zastąpione krzemionką. W wyniku procesów diagenetycznych powstał bardzo twardy piaskowiec.
 


Chcąc zrozumieć co działo się na tym terenie przed milionami lat, nie zaszkodzi odwiedzić oddalony o około 200 km GeoPark Kielce.
Co może tłumaczyć występowanie w bardzo twardym kamieniu ogromnej ilości muszelek, skamieniałości roślin i zwierząt żyjących niegdyś na dnie morza. Na każdym wzgórzu poszukiwacze znajdują inny rodzaj kamienia w którym odkrywają wyjątkowe płaskorzeźby z przeszłości. Ten wyjątkowy kamień powstał z piany morskiej, pozostałości ówczesnej fauny i flory, wymieszanej z dnem morskim - możliwe? Tak, ten teren przez miliony lat był pochłonięty wodą, by co jakiś czas mógł stawać się wybrzeżem ciepłego oceanu wypełnionego rafą koralową. Wspaniałe miejsce - tylko szkoda, że na świecie człowiek pojawił się znacznie później.

Nie temu ma służyć ten artykuł, by opowiadać co się działo przez ponad 20 mln lat. Interesuje nas tu i teraz. Pozostałości wyrobisk, tuneli, sztolni, jam czy innych dzieł ludzkiej egzystencji, zawdzięczamy występowaniu na tym terenie głębokich pokładów - właśnie tego wyjątkowego kamienia. Miejscowa ludność w naturalny sposób odkryła, że kamień, który przeszkadza w polowej orce nadaje się do budowania solidnych fundamentów pod drewniane chaty. Zaczęto tworzyć wykopaliska na większą skalę. Szybko okazało się że w głębszych warstwach znajduje się nieco inny kamień, który poddany obróbce termicznej sprawdza się jako spoiwo i materiał malarski. Wapno wyrabiano w trzech WAPNIARKACH opalanych drewnem, a tego tutaj nie brakowało. Kamień z "Góry Hołda" był jednak inny - twardy i zbyt jednolity na wydobycie tradycyjną metodą odkrywkową. Ten początkowo układano przy wejściu do chałup jako solidny PRÓG - pozostało przekonanie, że noże i inne narzędzia gospodarskie najlepiej naostrzyć na progu. Zaczęto wyrabiać - jak się okazało wyjątkowo twarde, porowate a po przygotowaniu walcowate kamienie żarnowe. Sława kamienia szybko się rozprzestrzeniała ponieważ w połowie XVIII w. właściciel dóbr Antoni hrabia Fortunat Tarnowski postanowił założyć i rozwinąć wieś górniczą niedaleko Starej Huty (wcześniej Huty Starej - tutaj wytapiano szkło z pokładów piasków kwarcowych). Pojedyncze chaty osiedleńcze znajdowały się tam znacznie wcześniej. Mieszkańcy Starej Huty mówili, że za górą mieszkają Synderki, dlatego w Księgach Hipotecznych Dóbr Krasnobrodzkich zapisano datę 18 września 1764 roku jako dzień powstania wsi SENDERKI, na której gruntach znajdowały się "łomy kamieni młyńskich, wapieni i piaskowca (...)".
 

  Wieś bardzo szybko się rozrosła i była sławna w całej Ordynacji Zamojskiej. Młyńskie kamienie z Senderek Krasnobrodzkich były sprzedawane daleko poza ordynację ze sporym zyskiem. Zyskały one sławę ze względu nie spotykaną twardość. Ordynaci sprzedawali również bardzo dobre gatunkowo wapno. W Senderkach powstał dwór zarządcy, a wieś przerosła wielkością pobliską Starą Hutę (która traciła zasoby piasku kwarcowego). Nieco bliżej Krasnobrodu wybudowano większy piec hutniczy, wokół którego powstała wieś Hucisko.
Kamień z tych terenów był skarbem Ordynacji Zamojskiej, choć tak naprawdę wieś Senderki i Krasnobród do ordynacji nie należały. Wsie: Majdan Nepryski, Szopowe, Górniki, Józefów Ordynacki a wcześniej Trzęsiny w kierunku Szczebrzeszyna - słynęły z dobrej jakości kamienia budulcowego, który wykorzystywano również w celach rzeźbiarskich. W Senderkach wydobywano kamień w inny sposób (nie metodą odkrywkową) - powstawały wyrobiska w formie podziemnych sztolni (głównie w układzie poziomym). Szybkiego rozwoju wsi nie zatrzymały nawet rozbiory Polski, chociaż ambicje mieszkańców i hart walki o wolność spowodowały konfiskatę dóbr zarządcy Jana Synderek, który w tym czasie posiadał na własność kilka dymów (zagród). O bogactwie rodziny Synderków świadczą znakomite pomniki nagrobne (na cmentarzu parafialnym w Józefowie), wykonane z miejscowego kamienia. Wartość wyrobisk skalnych z całego regionu, doceniali Austriacy - budując około 1915 roku - linię kolejową z Rejowca do Bełżca, łącząc Senderki z pobliską stacją Krasnobród (dziś Józefów Roztoczański) - kolejką wąskotorową.
 
Największy rozwój wsi przypada na czasy po I Wojnie Światowej. Wówczas założono straż pożarną oraz szkołę (w budynku prywatnym). Nowa szkoła został następnie wybudowana na gruntach łączących wsie Senderki i Starą Hutę. Powstawało wiele opowieści a wśród nich ta, że jeden z tuneli ma swoje wyjście bod budynkiem szkoły. Starej czy nowej szkoły dotyczy ten przekaz - do chwili obecnej nikt nie wyjaśnił. We wsi osiedlali się nowi mieszkańcy, liczący na zysk związany z wydobyciem kamienia.
 
 
Nazwy wszystkich wyrobisk brały od nazwiska ich użytkownika. Największe sztolnie należały do żydów i właścicieli ziemskich w nich zatrudniano robotników (w innych pracowały wyłącznie rodziny). Warto wspomnieć, że w tym czasie kamień wydobywano prawie na skalę przemysłową. Jakie były sposoby wydobycia to już jest inny temat, zajmiemy się natomiast przyczynami i skutkami upadku rzemiosła kamieniarskiego jak również  możliwościami płynącymi z potencjalnego rozwoju tego terenu.
 
II Wojna Światowa praktycznie zakończyła wydobycie kamienia młyńskiego. Związane to było z internowaniem mieszkańców do obozów zagłady i wywózką do prac przymusowych. Po wojnie próbowano wydobywać i obrabiać kamienie żarnowe, ale pożar w 1950 roku - zakończył wszystko.  Bezpośrednio przed żniwami spłonęła duża część wsi wraz z najważniejszymi budynkami jak: Dom Ludowy czy tartak. Pozostałe nieliczne budynki, służyły jako tymczasowe lokum dla resztek pozostawionych przy życiu mieszkańców. Postawiono tymczasową szopę na sprzęt strażacki, by w późniejszym czasie straż z Senderek weszła w skład straży pożarnej w Starej Hucie. Większość mieszkańców wyjechała na tereny osiedleńcze, a pozostali zaczynali żyć od początku. Spalone domy i zagrody, zniszczone wejścia do sztolni, bez wieści zaginieni ludzie. Pozostał wojenny dramat, opowieści o dobrych czasach i nadzieja na przyszłość. 

W licznych artykułach o Senderkach wspomina się głównie fakt wydobywania tutaj kamienia żarnowego, młyńskiego czy kamienia browarnego. Pisze się o różnych technikach obróbki czy o zróżnicowanej budowie geologicznej. Często podziwia się piękno przyrody i krajobrazu oraz przytacza się "suche" fakty historyczne.
 

Jednak one nie oddają wielkości i dramatów ludzi tu mieszkających, życiorysów ich rodzin oraz legend jakie po sobie pozostawili. Mogą dziwić komentarze na temat ogromnych możliwości jakie niesie szansa przywrócenia świetności wsi przez upamiętnienie rzemiosła wydobywczego i obróbki kamiennych kół - podsumowane prawie zawsze stwierdzeniem że: "...przekraczają to możliwości lokalnych budżetów." Lamentowanie o trudnych czasach, stało się głównym sposobem na rozwiązywanie społecznych spraw na terenie południowej Lubelszczyzny (reszta radzi sobie nieźle). Jak mawiał Prałat Roman Marszalec, wówczas gdy zbierał fundusze na remont "kaplicy na wodzie" - pytany: czy warto wydawać pieniądze - odpowiadał: "Zawsze były i będą trudne czasy (...)". Czy wystarczy niepoparta czynami gadanina która trwa nieustannie od ćwierćwiecza, a mieszkańcy tracą nadzieję wraz ze wzrostem drzew na nasypie niedokończonej drogi, której budowa została bezwzględnie przerwana wraz ze schyłkiem Polski Ludowej. Pozostałe sztolnie popadają w zapomnienie a dzika turystyka prowadzi do nieodwracalnych zniszczeń. Dwie sztolnie najbliżej Senderek są tak zniszczone napisami na ścianach, że wejście kończy się wielkim niesmakiem. Pozostałe (jeszcze czynne) są chronione przez bardzo wąskie wejścia - zamulone liśćmi i piachem. Może dobrze że większość, przynajmniej na razie pozostaje niedostępna poprzez fakt zasypania wąwozów prowadzących do sztolni. Ten stan rzeczy to ujma i wstyd dla kolejnych ekip władzy lokalnej, że do dnia dzisiejszego nie ma współpracy w temacie pozwalającym pozyskać środki na "centrum edukacyjne", upamiętniające ten znakomity i "ekologiczny" przemysł wydobywczy. Wyjątkowy skarb - kamień młyński - opowiadane o nim historie i legendy, byłby z pewnością bardzo dobrze wykorzystane w innych częściach Polski. Przykładem jest województwo świętokrzyskie - tam środki unijne przeznaczone na turystykę lokowane są wszędzie a powstające ośrodki i projekty edukacyjne przypominają "wyprawę na Księżyc", co znacznie poprawia lokalne budżety, a nie kurczy jak twierdzą niektórzy. Nasze władze rozkładają ręce na blokady związane ze specjalnym obszarem ochrony siedlisk (Dyrektywa Siedliskowa) w ramach sieci Natura 2000. Mamy podobno wyjątkowe w skali Europy cztery gatunki nietoperzy (wszystkich jest dziewięć gatunków). To nie są przeszkody - to są WYJĄTKOWE MOŻLIWOŚCI i dodatkowa reklama. Znamy wiele miejsc w Polsce gdzie atrakcje turystyczne, niezwiązane z przyrodą, zlokalizowane są na terenach parków narodowych i rezerwatów. Z pewnością nie ma tutaj braku chęci współpracy z tej strony, o czym świadczy wspaniała broszura (na marginesie) oraz ustawione tablice informacyjne. Środki unijne są w sporej mierze nakierowane na innowacje i współpracę ze wszystkimi stronami które mają istotny wpływ na kształtowanie i rozwój atrakcyjnego terenu. Stworzenie dalekowzrocznego planu rozwoju terenu połączonego z edukacją i odkrywaniem ukrytych - nieznanych dotąd sztolni, z pewnością nie zakłóci nocnego trybu życia nietoperzy (zimujących w sztolniach), a dodatkowe budki lęgowe na pewno nie zaszkodzą.

  
Widok na Puszczę Solską i wieś Senderki oraz drogę od Starej Huty 
Zbiory narzędzi i przedmiotów codziennej pracy mieszkańców Senderek z czasów które pamiętają nieliczni (u Sołtysa). 


Niestety na Senderkach niedokończona droga powiatowa zarasta lasem, mieszkańcy czekają na "gwiazdkę z nieba", władze robią zatroskaną minę, a "dar czasów" niszczeje. Tylko przyroda pozostaje niewzruszona na ludzkie ułomności. Sołtys na własną rękę próbuje rozpowszechniać wiedzę na temat sztolni i zaciekawić podróżników "złotym wiekiem Senderek". Na wejście do otworu wielkości lisiej nory - tak mniej więcej wyglądają wejścia do kopalni - decydują się nieliczni (... i bardzo dobrze), uznając że jest to niebezpieczne.

Wprawdzie to nie "ZŁOTY POCIĄG", ale opisane fakty nt. SZTOLNI w SENDERKACH świadczą jednoznacznie, że znajduje się tutaj PRAWDZIWY SKARB, który warto odkryć i zachować dla przyszłych pokoleń. Mieszkańcy dziękują dyrekcji oraz pracownikom Lasów Państwowych za wiatę wypoczynkową oraz tablice i broszurę informacyjną. Dziękują również Burmistrzowi Krasnobrodu za utwardzenie drogi dojazdowej przez pola od strony Potoka. Mają również nadzieję na szybką zmianę bardzo nieciekawej sytuacji, oferując sporą działkę pod inwestycję w centrum wsi. Została ona uratowana od niekontrolowanej sprzedaży, poprzez uznanie jej własności na rzecz straży pożarnej.
 

PROSZĘ  Z  UWAGĄ  OBEJŻEĆ ZAMIESZCZONE  FOTOGRAFIE i DOBRZE  POMYŚLEĆ: Czy warto?